Celem naszej wakacyjnej wyprawy 2019, był Festival du Chant de Marin Paimpol 2019 w Bretanii.
Stwierdziliśmy jednak, że skoro jedziemy klasykiem, to zamiast pędzić 2400 km na „złamanie karku”, rozłożymy sobie podróż na kilka dni i zwiedzimy tym samym kilka ciekawych miejsc po drodze.
Dzisiaj chciałem Wam napisać o kolejnym „check poincie” naszej wycieczki. Z niemieckiego Eisenach skierowaliśmy się do Belgii, gdzie odwiedziliśmy przyjaciół, a po drodze zwiedziliśmy jeszcze Luksemburg, zdjęcia z tych wycieczek, jako że nie są zbyt mocno motoryzacyjne wrzucę w połączeniu ze wszystkimi innymi okołomotoryzacyjnymi zdjęciami w oddzielnym poście dla chętnych. Ten jest OBOWIĄZKOWY 😊.
Trafiliśmy bowiem do miejsca kultowego dla każdego, kto interesuje się motosportem, czyli do Le Mans.
Le Mans znają wszyscy. Ja się spotkałem z tym torem pierwszy raz grając w latach 80-tych na Atari w grę Grand Prix (kto pamięta? ), więc wyobrażenia były wielkie…. Podsycane jeszcze relacjami telewizyjnymi, gdzie to wszystko jest takie… spektakularne… I wiecie co ? Wcale nie jest. Tzn. nie to, że się rozczarowaliśmy, bo było bardzo fajnie i miło było popatrzeć na ścigających się po tym szacownym obiekcie motocyklistów. Miło było przespacerować się po trybunach i padoku. I to było super, ale nie spektakularne. Takie „normalne”. Całość zwiedza się zupełnie bez kompleksu i jakoś kojarzyło mi się ze Słomczynem lat 90tych z tymi boksami (chociaż to oczywiście baaaardzo daleko posunięte nadużycie, ale tak mi się kojarzyło.)
Natomiast do toru „przyklejone” jest muzeum. I to jest prawdziwa petarda. Serio. Są różne muzea. Mają różne wystawy ale TU, jest koncentrat pomidorowy świata motoryzacji sportowej. O święty Antoni, patronie ludzi obłąkanych, tu znajdziecie wszystko, co kiedykolwiek chociaż raz gdzieś się ścigało. Niesamowite. Od początków motoryzacji (francuskiej oczywiście, a co! Francja to wszystko musi być à la française).
Od TEGO: do współczesnych bolidów.
I chociaż wygląda, że te wehikuły totalnie nie pasują do siebie… to wystawa jest tak zorganizowana, że wszystko tworzy spójną, logiczną całość. Od aut, które były tylko ciekawostkami, jak chociażby serwisowe samochody, np. S.E.V. MARCHAL-a,
które, poza funkcją podstawową, były jeżdżącą reklamą, do dzieł sztuki na kółkach, jak (Szanowni Fani bawarskiej marki, uprzejmie i bardzo proszę ręce na klawiaturę) BMW ozdabiane przez wielkich artystów tego świata, chociażby Andy’ego Warhola.
Zwariowane nieraz projekty graficzne były realizacją marzeń entuzjasty i niespełnionego wyścigowca Hervé Poulin i, muszę przyznać, nawet mnie się te „Bumiery” podobają…
W muzeum jest wszytko co sportowe i tylko sportowe. Bolidy formuł (różnych) i samochody wyścigów LM24 na emeryturze.
Wyścigówki z rajdów „ogromnie” dystansowych (bo współczesne określenie długodystansowe ma się nijak do tego, gdzie i czym oni wtedy jeździli.
A wszystko delikatnie przyprawione historią toru, jak np.: historyczne znaki, czy historia najznamienitszych ze znamienitych kierowców.
Ogromnie polecam każdemu fanowi motoryzacji…. Chociaż…. Muzeum 24h Le Mans to nic w porównaniu z tym, o czym napiszę Wam w następnym poście.
INFORMACJE PRKATYCZNE:
Odległość z Polski: z Warszawy 1800km
Cena biletów: dla dorosłych 8,50 EUR, młodzież ma zniżki, a dzieci do lat 9 wchodzą za darmo – bilet uprawnia do obejrzenia wystawy i wejścia na trybuny toru
Parking: nie martwcie się, że z przodu jest wypchane samochodami, na tyłach muzeum jest całkiem pojemny parking, a do tego bezpłatny (jedźcie zgodnie ze strzałkami, trzeba przejechać na tył budynku muzeum i wzdłuż niego aż do końca uliczki).
Czas: moim zdaniem minimum to 1,5 godziny, ale nam zajęło prawie 3.
Fajne jest też podejście Francuzów do takich zapaleńców jak my. Mają wiele wad… ale 100% zrozumienia, że musisz koniecznie zablokować ruch na parę chwil, żeby pstryknąć szybkie zdjęcie pod neonem 24h Le Mans. Spodziewałem się fukania, cmokania, „petite bilutów” i „merdów”, a, ku naszemu zaskoczeniu, zostało to przyjęte z całkowitym zrozumieniem!
Noclegi: My wybraliśmy AIRNB i to chyba najlepsze rozwiązanie dla takiego miasta, a oferta mieszkań na wynajem jest dość obszerna. Znaleźliśmy przyjemną kawalerkę, około 15 minut spacerkiem od starówki i 11 minut samochodem od toru 24h Le Mans. Ale jak ktoś woli klasyczny hotel, to znajdziecie też sieciówki, typu IBIS, Premiere Classe czy Campanile.
CO JESZCZE ROBIĆ W LE MANS?
Jak już tam dojedziesz: samo Le Mans nie jest jakimś arcyciekawym miejscem, ale warto pójść na starówkę, która nazywa się „Cité Plantagenêt”. Jest naprawdę piękna. Bardzo średniowieczna i autentyczna, bo ani po niemiecku nie jest doprowadzona do stanu „pocztówkowego wymuskania”, przez co utraciłaby swoją oryginalność, ani nie jest totalnie puszczona samopas jak np. rumuńska Sighisoara – „przyjdzie Unia to się naprawi, a teraz daj pan spokojnie wbijać gwoździe w tę 500-letnią belkę, bo twarda i trudno idzie”. Starówka w Le Mans jest taka jaka powinna być. Od setek lat zamieszkiwana, użytkowana, ale też konserwowana. Nic za dużo, nic za mało. Klimat świetny.
A jak uważasz się za fana motocykli (zupełnie nie rozumiem, ale mega szanuję) to mówię Ci, że nim nie jesteś, jeżeli raz w życiu nie udałeś się wiosną na rozpoczęcie sezonu w Le Mans!
Z szoferskim pozdrowieniem,
Motoweteran